poniedziałek, 19 marca 2012

Zostawili serce na boisku...

Zatrzymanie akcji serca Fabrice'a Muamby w meczu FA Cup


Często komentatorzy sportowi, dziennikarze, ludzie związani z piłką nożną używają zwrotu "umierać na boisku", "umierać za zwycięstwo", "umierać za trenera". Wiadomo, że chodzi o to, by dawać z siebie wszystko, by grać nie na sto procent, ale jeszcze te bariery własnych możliwości przełamywać. Jednak gdy dzieją się takie rzeczy, jak w ostatnią sobotę, nie sposób słysząc te słowa nie skrzywić się.

Futbol to jeden z bardziej wymagających sportów. Oczywiście, maratony czy długie biegi eksploatują człowieka do granic wytrzymałości. Owszem, rugby, futbol amerykański, boks i inne sporty walki to dyscypliny brutalne. Ale dzisiejszy świat piłki nożnej to świat dla sportowca chyba najbardziej wymagający. Ciężkie treningi dwa razy dziennie, mecze co trzy dni, podczas których wylewane są hektolitry potu i przebiegane odległości w granicach 13 kilometrów. Organizm ma prawo powiedzieć "nie". I w sobotę posłuszeństwa odmówił Fabrice'owi Muambie.

Piłkarz walczy obecnie o życie i ma wiele szczęścia, że jego życie - jak na przykład Marca-Viviena Foe - nie zakończyło się na boisku. Przyczyną było serce, które na dwie godziny przestało bić. Serce, które w swoim życiu przetrwało tak wiele, że wydawało się być nie do zatrzymania. Już kilka chwil po wypadku i przerwaniu meczu, media rozpisywały się o dramatycznej historii Muamby.

A życia urodzony w Zairze zawodnik łatwego nigdy nie miał. Jako 11-latek uciekł z rodzinnego kraju ogarniętego wojną i zameldował się w Anglii, konkretnie w Londynie. Tam zgłosił się do szkółki Arsenalu, gdzie przyjęto Muambę głównie ze względu na jego determinację. Mógł wreszcie grać w piłkę, bo w Zairze było o to ciężko. Powodem był strach. Sam piłkarz wspominał, że dwóch czy trzech jego kolegów zmarło.

Ustabilizował swoje życie dopiero na Wyspach. Znów był z rodziną i choć nie znał języka i czuł się zagubiony, z każdym dniem jego życie w Anglii stawało się coraz spokojniejsze. I przede wszystkim bezpieczniejsze. Aż do soboty. Nie mógł widzieć, jak cały stadion zamarł. Jak wszyscy z szeroko otwartymi oczami patrzyli, co stało się z byłym młodzieżowym reprezentantem Anglii. Jak William Gallas modlił się nad nim. Jak Howard Webb zakończył spotkanie.

Straszny jest przede wszystkim fakt, że serce stanęło na boisku człowiekowi tak młodemu. Choć w ciągu ostatnich 11 lat na boiskach świata zginęło 41 piłkarzy, wśród których byli i młodsi od zawodnika Boltonu. Między innymi 19-letni: Ivan Karacic oraz Bartholomew Opoku.

Rodzi się więc pytanie, czy warto za futbol umierać? Czy na pewno rozrywka dla mas jest warta oddania swojego życia? Na pewno nikt ze względu na kilka przypadków rocznie (średnio około 3-4 w XXI wieku) nie zwinie wielomiliardowego biznesu. Ale z każdym rokiem od piłkarzy wymaga się więcej, wymaga się funkcjonowania jak dobra, nigdy nie psująca się maszyna. I serce niektórych nie jest w stanie tego wytrzymać. Bo zachowania ludzkiego ciała w trakcie czterdziestego, pięćdziesiątego w sezonie 90-minutowego wysiłku nie da się zmierzyć w testach wydolnościowych.

Zamiast odpowiedzi na to pytanie, którą pozostawiam każdemu z osobna, należy pamiętać o tych, którzy dla sportu, który tak kochamy oddali życie. I nie tylko o tych najsłynniejszych przypadkach, o Danim Jarque, Marcu-Vivienie Foe, Antonio Puercie czy Miklosie Feherze. Bo tacy zawodnicy jak Lokissimbaye Loko, Maurizio Greco czy Orobosan Adun również pozostawili w żałobie swoje żony i dzieci.

Pełna lista piłkarzy zmarłych na boisku TUTAJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz