środa, 20 czerwca 2012

Dookoła Euro: Umiesz liczyć - licz na siebie. Faza grupowa w liczbach.

UEFA Euro 2012 w liczbach | Fot. UEFA

Ile kosztował żel do włosów Ronaldo, jak fanatyczna jest Polska, a także ile kosztuje bielizna Nicklasa Bendtnera - na te i inne pytania odpowiedzą nam liczby. Które podobno nie grają, ale... czy aby na pewno?

13 574 000 - tylu widzów oglądało spotkanie reprezentacji Polski z Rosją. To prawdziwy hit XXI wieku, który pod względem oglądalności pobił konkurs skoków narciarskich na zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Salt Lake City z 2002 roku.

165 000 - tylu kibiców oglądało w warszawskiej Fan Zonie zmagania Polaków z Czechami. To rekord tych mistrzostw.

Fot. Globtroter.pl

100 000 - tyle euro musi zapłacić Nicklas Bendtner za reklamę firmy bukmacherskiej "Paddy Power" na bieliźnie, którą pokazał celebrując gola w spotkaniu z Portugalią.

Fot. InTheStands.co.uk

5 000 - tyle zaś zapłacić musi portugalska federacja za... fryzurę Cristiano Ronaldo. Kapitan spóźnił się na drugą połowę meczu z Niemcami, przez co sędzia nie mógł rozpocząć gry. A gdy już się pojawił, trudno było nie zauważyć pewnej drobnej zmiany:

Fot. Gossip-Celebs.com

3 600 - tyle kilometrów rowerem (!) przejechał portugalski kibic Jorge Franco, by wesprzeć podopiecznych Paulo Bento podczas mistrzostw w Polsce i na Ukrainie. Uznał, że "poświęca się dla dobra swojej reprezentacji".

102 - tylu zawodników zabranych do Polski i na Ukrainę przez szkoleniowców 16 reprezentacji-uczestników nie zagrało na Euro 2012 ani minuty.

Fot. WP

89 - tyle żółtych kartek pokazali sędziowie na polskich i ukraińskich boiskach w przeciągu całej fazy grupowej (średnia: 3,71 żółtej kartki na mecz).

25 - to miejsce zajmuje po fazie grupowej w rankingu Castrol Edge na najlepszego zawodnika turnieju Robert Lewandowski.

19 - tylu piłkarzy puścili w bój trenerzy Fernando Santos (Grecja) i Cesare Prandelli (Włochy). To najwięcej spośród 16 reprezentacji.

Fot. BBC

13 - tyle celnych strzałów oddał na Euro 2012 Cristiano Ronaldo. To jak na razie najlepszy wynik w turnieju.

11 - tyle strzałów niecelnych zanotował Aleksandr Kerzhakov. Tylko raz udało mu się na mistrzostwach trafić w światło bramki.

Fot. Goal.com

8 - z aż tylu zawodników będących na ławce rezerwowych, w ani jednym meczu nie skorzystali: Paulo Bento (Portugalia), Joachim Loew (Niemcy), Bert van Maarwijk (Holandia) i Morten Olsen (Dania). Co ciekawe, wszyscy grali w jednej grupie.

7 - tyle jeszcze spotkań obejrzymy podczas Euro 2012. 4 ćwierćfinały, 2 półfinały i finał w Kijowie

3 - tyle czerwonych kartek pokazali arbitrzy na Euro. Dwie były rezultatem dwóch żółtych (Keith Andrews z Irlandii i Sokratis Papastathopulos z Grecji), a tylko jedna została pokazana bezpośrednio (Wojciech Szczęsny).

Fot. WikiLeaksReputationCrisis.wordpress.com

3 - tyle bramek wystarczyło, by po fazie grupowej być liderem klasyfikacji strzelców. Tylu jest też liderów. Są to: Alan Dzagoev, Mario Mandzukic i Mario Gomez. Co ciekawe, tylko ten ostatni ma jeszcze szansę na poprawę swoich indywidualnych dokonań.

2 - tyle punktów zdobyła na Euro 2012 reprezentacja Polski. To wynik lepszy od ostatniego występu "Biało-czerwonych" na mistrzostwach Europy o punkt.

1 - tylko jeden rzut karny został podyktowany przez sędziów Euro 2012. Wszyscy pamiętamy doskonale, że nie został on wykorzystany przez Giorgiosa Karagounisa.

Fot. SMH.com.au

0 - ani razu na Euro 2012 w fazie grupowej nie padł wynik bezbramkowy. To pierwsza taka sytuacja od kiedy w mistrzostwach Starego Kontynentu uczestniczy 16 drużyn. Ostatnie mistrzostwa bez 0:0 to te z roku 1988, jednak w nich udział brało tylko osiem drużyn i w fazie grupowej rozegrano o połowę mniej spotkań niż obecnie.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Naród ekspertów i naiwniaków


Polscy kibice w FanZone Wrocław

Każde kolejne mistrzostwa udowadniają nam, Polakom (szczególnie tym, którzy nie pamiętają sukcesów lat 70. i 80.), jakimi jesteśmy naiwniakami. Po każdych powtarzałem sobie, że już nigdy nie podejdę do następnych z hurraoptymizmem, bo nie warto. Bo nie umiemy się spiąć na takie imprezy i basta. Możemy być wyżej w rankingu (przed World Cup 2006 na przykład byliśmy przed Kostaryką i Ekwadorem), ale zawsze będziemy niżej pod względem przygotowania. Nie mamy fachowców, którzy potrafiliby sezon, dla jednych niebywale wyczerpujący, dla innych pełen rozczarować, przekuć w dobrą dyspozycję w kilku spotkaniach. Myślę, że do narodowego zadowolenia w tym roku wystarczyłyby cztery.


Bawią mnie usprawiedliwienia dla (podobno, według mnie poniżej swojego średniego poziomu spisał się tylko Piszczek) słabszej formy tercetu z Borussii Dortmund tym, że grali w spotkaniu o Puchar Niemiec, które odbyło się bardzo późno, tuż przed Euro. Odezwa do wszystkich, którzy taki sąd wygłaszają: spójrzcie sobie na terminarz gier Andresa Iniesty. 25. maja grał w finale Pucharu Hiszpanii. 90 minut. I co? Na Euro zawodzi? Komuś nie podoba się jego gra?


I nie przyjmuję do wiadomości odpowiedzi, że Iniesta to piłkarsko inny poziom. Bo wszyscy, jak jeden mąż, Lewandowskiego umieszczaliście w Manchesterze United, a Piszczka w Realu. Jeśli nie są gotowi do tego, by po sezonie klubowym zagrać w czterech spotkaniach na najwyższym światowym poziomie, to analogicznie te kluby ich zjedzą. Bo w takiej Premier League najlepsi zawodnicy w klubach grających w pucharach zaliczają około 60 spotkań. 


Swoją drogą dziwi mnie też wynik ankiety na Onecie, na którą trafiłem kilka chwil temu. 




Lewandowski na 4. miejscu? Zawiódł bardziej niż Boenisch!? Niż Piszczek!? To ja chyba inne mistrzostwa oglądałem. Bo jak dla mnie, to boki obrony były - poza środkiem pomocy oczywiście - naszym największym mankamentem. Zabawy z piłką Boenischa, który dryblerem na miarę Cristiano Ronaldo niestety nie jest, zazwyczaj kończyły się groźnym przechwytem. Z Piszczka natomiast i Arshavin i Pilar robili wiatrak. Gdyby zamiast nich naprzeciw Łukasza znalazł się sympatyczny Prejuce Nakoulma, z pewnością nie raz zawołałby do zawodnik Borussii: - Gdzie lecisz!


Ogólnie rzecz biorąc, już byliśmy i pewnie będziemy jeszcze przez długi czas świadkami znamiennego zjawiska. Wszyscy znawcy (na czele z przed- i pomeczowymi gośćmi w TVP, a także aktorami, pogodynkami i kucharzami, którzy mają znaną twarz, a na piłce znają się na tyle, żeby wiedzieć kto to Messi, Ronaldo, Lewandowski i, ostatnio, Tytoń) zaczną wymieniać przyczyny porażki. Jeśli do tej pory pół populacji kraju przed meczami nazywało się Smuda, o tyle teraz będziemy mieli wysyp piłkarskich krytyków, zastępy tysięcy Tomaszewskich twierdzących, że oni poustawialiby to lepiej i że od początku ten team był skazany na porażkę. Już w trakcie meczu we wrocławskiej Strefie Kibica dało się słyszeć głosy ludzi, którzy przed meczem byli gotowi postawić wszystkie pieniądze na Polskę, że ta reprezentacja jest - i zawsze była - do niczego.


No i oczywiście już zaczynają się spekulacje, kto byłby dobrym następcą Smudy. Na pewno najbardziej niesprzyjającą okolicznością jest fakt wyborów w PZPNie jesienią tego roku, po pierwszych spotkaniach eliminacji mistrzostw świata. Albo stara ekipa wybierze nowej trenera, którego nie będzie można zwolnić, albo wszystko w tej reprezentacji będzie tymczasowe. Choć w sumie... Czy takie nie jest od kilkunastu lat?

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Odciąć im prawe nogi, czyli jak zatrzymać Rosjan

Zatrzymanie tego człowieka może być kluczem do zatrzymania Rosji


Odciąć ich od podań!


Umówmy się, przy tak dużej wymienności pozycji jak w liniach ofensywnych reprezentacji naszych sąsiadów to nie jest realne. Dużo bardziej rozsądne będzie wyłączenie mózgu tej reprezentacji, Arshavina. Po pierwsze dlatego, że to on zaliczył dwie asysty w spotkaniu z Czechami, a mógł nawet więcej, gdyby nie zwichrowany celownik Kerzhakova. Widać doskonale, że nikt w zespole "Sbornej" nie dysponuje taką techniką i taką dokładnością podań. A po drugie - właśnie z powodu Kerzhakova. Nie ma na świecie drugiego zawodnika, z którym "Shava" rozumie się tak doskonale, jak ze swoim przyjacielem z Zenita z czasów, gdy zdobywali Puchar UEFA.


By tego dokonać, trzeba będzie niestety poświęcić jednego z defensywnych pomocników tylko po to, by uganiał się za Arshavinem. W tej roli najlepiej mógłby się sprawdzić Dariusz Dudka, który prezentuje na pozycji defensywnego pomocnika niezły poziom, a poza tym jest zawodnikiem szybszym od Eugena Polanskiego, będącym w lepszej kondycji psychicznej od Adama Matuszczyka i lepiej kryjącym od Rafała Murawskiego.


Poza tym należy koniecznie jak najczęściej zmuszać Rosjan do strzelania lewą nogą. Analizując rok 2012 w wykonaniu pięciu najgroźniejszych w ofensywie Rosjan wychodzi nam, że aż 23 z 28 goli strzelonych przez Arshavina, Dzagoeva, Pavlyuchenkę, Shirokova i Kerzhakova od stycznia do dziś to bramki zdobywane prawą nogą. Dwaj pierwsi w ten sposób strzelili wszystkie swoje tegoroczne gole. Te pozostałe to - poza jednym przypadkiem - dobitki lub strzały do pustej bramki.


CZERWONY - gole prawą nogą, NIEBIESKI - gole lewą nogą, CZARNY - gole głową


CZERWONY - gole prawą nogą, NIEBIESKI - gole lewą nogą, CZARNY - gole głową


Jeżeli chodzi o sposób zdobywania bramek, to tutaj trzeba koniecznie zwrócić uwagę na dwie linie ofensywne Rosjan. W każdej akcji (było to widać jak na dłoni przy golu na 1:0 z Czechami - na zdjęciu poniżej) za pierwszą linią ataku idzie do końca druga, w której za każdym razem jest niesamowity Shirokov. Linia nastawiona na dobitkę, na strzał po zbyt krótkim wybiciu piłki. Właśnie na to trzeba szczególnie uważać. By po każdym trudniejszym uderzeniu za wszelką cenę wybijać piłkę daleko od własnej bramki lub w ogóle poza pole gry.


Dwie linie ofensywne Rosjan - gwiazdką oznaczony strzelec gola - Alan Dzagoev


Wspominałem o niesamowitym Shirokovie. To także kluczowa postać w zespole rosyjskim i w żadnej akcji obronnej nie można pozostawić go bez krycia. W obecnym roku pomocnik Zenita zdobył tyle bramek, co Arshavin i Dzagoev razem wzięci, a gra przecież zawsze za ich plecami. I co warte podkreślenia, większość tych goli to dobitki, uderzenia po "bilardzie" w polu karnym.


CZERWONY - gole prawą nogą, NIEBIESKI - gole lewą nogą, CZARNY - gole głową


Obok Shirokova, osiem goli w 2012 roku ma także Aleksandr Kerzhakov. Najlepszy możliwy partner Andreya Arshavina to typowy snajper, który potrafi odnaleźć się w polu karnym i na niego będą nasi stoperzy musieli najbardziej uważać. Piłka zawsze szuka mistrza Rosji z Zenitem w polu karnym, potrafi on też urwać się mniej zwrotnym obrońcom i wyjść w tempo do prostopadłej piłki. A w przypadku Wasilewskiego i Perquisa, którzy do demonów szybkości nie należą, może to się wydarzyć nawet kilka razy w ciągu meczu z liderem naszej grupy. Należy więc nie dać rozciągnąć naszej linii defensywnej, by nie dopuścić do dokładnego zagrania, które przetnie obronę. Bo sam na sam Kerzhakov jest już bezlitosny. A drugi tak nieudany mecz jak z Czechami może mu już się nie zdarzyć.


CZERWONY - gole prawą nogą, NIEBIESKI - gole lewą nogą, CZARNY - gole głową


Czasami wyjściem mogą być faule przed polem karnym. I to wcale nie musi być złe rozwiązanie, ponieważ na te wspomniane 28 goli, tylko jednego udało się wspomnianym zawodnikom ustrzelić z rzutów wolnych. A nawet dysponującemu atomowym uderzeniem Zhirkovowi jakoś ostatnio tak dobrze wolne nie wychodzą.

Zostaje jeszcze superrezerwowy Pavlyuchenko. To zawodnik w typie Kerzhakova i jeżeli Rosja nie będzie musiała gonić wyniku, to zapewne ich dwóch razem na boisku nie zobaczymy. Jemu co prawda strzelanie w tym roku (i w ogóle sezonie) nie wychodzi jakoś rewelacyjnie, ale pierwsze koty posłał już za płoty - pokonał Petra Cecha. 


CZERWONY - gole prawą nogą, NIEBIESKI - gole lewą nogą, CZARNY - gole głową


Trzeba więc będzie grać uważnie w defensywie. Przede wszystkim wyłączyć Arshavina, co będzie kluczem do pozbawienia okazji Kerzhakova czy Pavlyuchenkę. No i pamiętać o tym, że każdy atak Rosjan ma drugie dno. Czy raczej drugą linię. Z której wbiegać będzie przede wszystkim Shirokov, pomocnik strzelający - jak na swoją charakterystykę - niesamowicie dużo bramek. I będący w znakomitej formie strzeleckiej. Byle kto nie pokonuje Gianluigiego Buffona (dwukrotnie) i Petra Cecha na przestrzeni dwóch tygodni...

wtorek, 5 czerwca 2012

Skoro jest Euro, to dlaczego jest tak źle?

 Ulice wielkich miast niedługo zapełnią się tysiącami kibiców

Niedługo te puste ulice (na zdjęciu Kraków) zapełnią się kibicami z szesnastu krajów-uczestników Euro 2012. I nie tylko. Muszę przyznać, że przez wrodzoną nieufność nie byłem w stanie uwierzyć, że wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik i że sporo rzeczy będzie "tymczasowych", a jeszcze więcej okaże się w ogóle niegotowych do przyjęcia, obsługi, zajęcia się kibicami w zadowalający sposób.


Nie będę się tutaj rozwodził nad słynnym "chińskim" odcinkiem autostrady, bo o tym mówiła cała Polska. Chciałem się skupić na tym, co sam zauważyłem, a co bardzo zakłuło w oczy w kontekście tego, że Euro już za trzy dni.


Moje spostrzeżenia to wynik "wycieczki" po bilety na otwarte treningi trzech reprezentacji (Anglii, Holandii i Włoch) w Krakowie. Miałem niemal cały dzień, by przyjrzeć się dociągnięciom i niedociągnięciom związanym z największą imprezą sportową w historii naszego kraju. A więc nie przedłużając, oto lista rzeczy, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że zagraniczni kibice nieraz rozłożą bezradnie ręce, nie wiedząc co ze sobą zrobić.


Dworzec kolejowy w Zabrzu. Gdybyście byli z zagranicy i chcieli dowiedzieć się co nieco o tym, jak pociągiem dostać się na interesujący ich stadion czy do miejscowości, gdzie stacjonuje ich reprezentacja, na pewno na dworcu liczylibyście na tablicę z wielkim, rzucającym się w oczy napisem Euro 2012. I na pewno nie spodziewalibyście się czegoś takiego:




I - o zgrozo - podobnie wygląda to na pozostałych stacjach. No, przynajmniej w Gliwicach, Katowicach i Krakowie. Mając pięć minut do pociągu na pewno znajdzie się taką informację na czas. Już nie wspominając o tym, że rozkłady jazdy PKP są potwornie nieczytelne. A - i jeśli do czytania informacji w "języku angielskim" zasiadłby Anglik, to po kilku sekundach jego oczy miałyby rozmiar pięciozłotówek. Tyle tam błędów gramatycznych. 


Można znaleźć tam także wzmiankę o tym, że na stronie PKP jest informacja w językach uczestników, ale z zasięgiem sieci 3G na stacjach (wifi na wszystkich dworcach to chyba marzenie na odległą przyszłość) jest jak z yeti. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego.


No i jeszcze jedna zastanawiająca sprawa - wchodząc na stronę PKP owszem, mamy informację w wielu językach (skupiono się na najbardziej popularnych językach europejskich, które uzupełniono językami "polskich" uczestników Euro), ale niestety nie w Greckim. Jeżeli PKP tak strasznie musiało polecieć po kosztach przy oprawie graficznej informacji na dworcach (umówmy się, dyplomy za konkursy recytatorskie w szkole podstawowej miały ciekawszy layout), to mogło chociaż zapłacić tłumaczowi przysięgłemu języka greckiego. Naprawdę można co najmniej kilku takich w Polsce znaleźć, sam osobiście znam jednego.


Pal sześć informację, przez moment przeszło mi przez myśl, że gdybym był zdeterminowanym kibicem reprezentacji Grecji, Hiszpanii, czy jakiegokolwiek innego kraju-uczestnika, dałbym sobie jakimś cudem radę. Pasjonaci tak mają. No to wsiadam do pociągu i za dwadzieścia minut widzę stację w Katowicach. Z jednej strony na budynku należącym do kolei wisi dumnie brzmiąca grafika "Kolej na Euro 2012". Obracam się i z drugiej widzę to:




Peron trzeci na stacji w Katowicach. Czwarty wygląda o tyle lepiej, że nie jest rozkopany, jednak jedyne określenie, jakie ciśnie się na usta względem niego to "relikt przeszłości". Niestety, na Euro powstało pół dworca, a w sumie to nawet nie tyle. Z pięciu peronów odnowiono dwa, z czego jednego nie zadaszono, a jedyne miejsce gdzie można się tam schować przed deszczem przypomina ławkę rezerwowych. I to wyjątkowo krótką. A odnaleźć się na tym dworcu i trafić na odpowiedni peron to dokonanie graniczące z cudem. Oznakowanie na niebieskich tablicach jest częściowo poskreślane, strzałki wskazujące drogę na pożądany peron są średnio pomocne, a wszechobecne zakazy wchodzenia na poszczególne części dworca wcale sprawy nie ułatwiają.


Myślę sobie - dobrze, strasznie się czepiam, cieszmy się, że chociaż dwa perony prezentują jako taki poziom (ten zadaszony to - trzeba przyznać - jak na polskie warunki ekstraklasa). W dalszej drodze nic już tak mnie nie zajęło, może także dlatego, że ją przespałem.


Celem dnia było uzyskanie biletów na treningi. Albo chociaż na jeden z nich, bo spodziewałem się ogromnego zainteresowania. I nie myliłem się, bo kolejka po bilety ciągnęła się od Centrum Obsługi Ruchu Turystycznego, aż pod Wawel. Dla niezorientowanych powiem, że to na oko 200-250 metrów. Kawał kolejki. Zresztą po tym, jak bilety na trening Irlandii, która, umówmy się, nie jest w połowie tak medialna jak Anglicy, Włosi czy Holendrzy, rozeszły się w dwie i pół godziny, można było w ciemno obstawiać, że trzy treningi to co najmniej trzy razy większe zainteresowanie. 


Tak też obstawiali ludzie, którzy zjawili się przy CORT już około trzeciej nad ranem. I którzy w końcowym rozrachunku mogli pozostać z niczym. Dlaczego? O godzinie 8:00 w drzwiach Centrum stanął jakiś mężczyzna, zauważyło to kilka osób z tłumu i kolejka się posypała. Jeśli ktoś wyszedł na moment po coś do picia - miał pecha. Nagle zrobiło się tak tłoczno, że co niektórzy nie upadali na ziemię, mimo że nogi mieli w powietrzu. Mniej wytrwali, czy raczej mniej zdrowi mdleli




Policja zjawiła się (łaskawie) dziesięć minut przed rozpoczęciem rozdawania biletów. W liczbie jednego (lub dwóch, nie byłem w stanie do końca tego dostrzec) policjantów. Do którego po 20 minutach dołączył strażnik miejski.


Najciekawsze miało jednak nadejść. Okazało się, że barierki ustawiono do wejścia do Centrum, jednak bilety rozdawano w restauracji obok. Ci, którzy mieli szczęście i postanowili opuścić dziki tłum, ale nie poszli do domu, zostali posiadaczami upragnionych biletów. Muszę przyznać, że sam miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo podwójne zaproszenia na wszystkie trzy treningi (na głowę miały przypaść dwa bilety) trzeba odbierać w kategoriach cudu.




Nie czułem jednak wyrzutów sumienia, że zgarnąłem sześć wejściówek. Poczułem za to wstręt, autentyczny wstręt do ludzi, którzy kilka godzin po odebraniu DARMOWYCH biletów sprzedawali je na Allegro. Jak nie chcesz iść na ten trening, to do cholery siedź na dupie w domu, a nie zabieraj szansy komuś, kto marzy o tym, by na własne oczy zobaczyć Rooney'a, Robbena, van Persiego, Balotellego czy Buffona.


To całe zniesmaczenie jednak zagłuszyła w sobotę radość z posiadania biletów. Biletów, do których droga wiodła przez niedokończone dworce, a także pot i odór alkoholowy ludzi czekających godzinami na wejściówki.


Na pewno niedociągnięć - tych widocznych gołym okiem, jak i tych dostrzeganych przez lupę - jest masa i wcale nie napisałem o najważniejszych z nich. Jednak pokazuje to tylko, w jaki sposób niektóre nastawione na obsługę ludzi instytucje, których jest to zasranym obowiązkiem, mogą spieprzyć organizacyjnie imprezę, która w miejscach nastawionych na sprzedaż wygląda wzorowo (i tym samym taka zdaje się być). Muszę przyznać, że na przykład sklepiki dla kibiców w centrach handlowych przedstawiają się bardzo ładnie. Ekspozycja piłek z poprzednich mistrzostw, wielki but Adidasa i punkt, w którym można zakupić akcesoria reprezentacji. Bez wielkich szaleństw, a jednak każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie.


---


A, swoją drogą oznakowanie na dworcu w Katowicach wcale nie jest takim wielkim dramatem, jak to w Krakowie czy we Wrocławiu, które jednak będą obsługiwać ruch większej ilości kibiców niż katowicki.


---


I tak już zupełnie poza tematem - mała rada dla TVN24. Zabrońcie Kuźniarowi mówić o Euro (!), bo raz że facet się nie zna, dwa że w momencie, gdy cały kraj jest ogarnięty piłkarską gorączką deklaruje, że go to Euro średnio bawi i średnio obchodzi, a trzy, że jego wywiady są nudne jak flaki z olejem. Kwiatek z wczoraj:


- Ten szalik reprezentacji Portugalii zawsze wozi pan ze sobą czy wziął go pan dzisiaj, bo wiedział pan że pojawi się w telewizji?


Bez komentarza.