wtorek, 24 kwietnia 2012

Pech Bassonga spuszcza Wilki


Pechowiec weekendu, a może nawet roku angielskiej Premiership


W obecnym sezonie anglicy dostali od piłkarzy goszczących na ich boiskach nadprogramową ilość okazji, by przylepić do różnych zawodników ciekawe łatki. Każdy kibic w Anglii wie, że taki Luis Suarez to rasista, a z kolei Ashley Young to nurek jakich mało. Od przedwczoraj z wypisanym na czole napisem "PECHOWIEC ROKU" chodzić powinien zaś Sebastien Bassong, obecnie obrońca Wolverhampton.


Ale żeby zrozumieć sytuację potężnie zbudowanego, czarnoskórego obrońcy, cofnijmy się o kilkadziesiąt godzin. Niedzielne popołudnie na Molineux Stadium, a naprzeciw siebie stają dwa zespoły, które walczyć będą o wszystko. Choć to "wszystko" oznacza dla nich zupełnie co innego. Gospodarze, Wilki, chcą się za wszelką cenę utrzymać w Premiership. By jeszcze pozostać w grze, muszą pokonać Manchester City, który w wypadku zwycięstwa dopadnie odwieczneo rywala zza miedzy, United na trzy punkty. I to tydzień przed bezpośrednią konfrontacją z Czerwonymi Diabłami na City of Manchester Stadium.


Po pierwszej połowie, zgodnie z planem prowadzi zespół wicelidera angielskiej Premier League. Jednak w drugiej części gry zdecydowaną przewagę uzyskują gospodarze, którzy z każdą minutą coraz bardziej desperacko próbują się ratować znad przepaści. I może w końcu by im się to udało, gdyby nie bohater tego tekstu.


74. minuta, Carlos Tevez jest faulowany (czy aby na pewno?) na środku boiska, za chwilę dostaje piłkę i podaje na wolne pole do Samira Nasriego, przed kryjącego go Bassonga. Tevez gra piłkę bardzo czytelną, prostą do przejęcia, może nawet nadającą się do wyprowadzenia groźnej kontry; choć akurat Bassonga o umiejętności playmakera szczególnie nie podejrzewam. Niestety jednak stopera Wolverhampton właśnie w tym momencie łapie skurcz w nodze, oznaczający naciągnięcie mięśnia. W pierwszym momencie myślałem, że sędzia odgwizdał jakieś przewinienie, spalonego, bo doprawdy komicznie wyglądała sytuacja, w której biegnący za Nasrim Bassong nagle staje w miejscu i patrzy, jak rywal przesądza o wyniku meczu i - co najważniejsze - o spuszczeniu Wolverhampton do Championship.






Nasz bohater po całym zajściu niepocieszony schodzi do szatni i można się tylko domyślać, jakie myśli kołatały mu w głowie. Przecież gdyby kontuzji doznał minutę wcześniej, na boisku pojawiłby się sztab medyczny i zdecydował o zmianie. Chwilę później? Zatrzymałby podanie Teveza i wybił piłkę w aut. Jednak spotkał go chyba największy pech, jaki od dawien dawna widziałem na piłkarskich boiskach. Nie można powiedzieć, że gdyby Bassong wyjaśnił sytuację, Wolverhampton utrzymało się w lidze (prawdę mówiąc, jest to wielce wątpliwe), jednak wiadomo, że takie zdarzenia mają swoją symbolikę.


A mi zwyczajnie Bassonga jest żal. Bo łatki pechowca nie tak łatwo się pozbyć. Mający wolne popołudnie Harry Redknapp (menedżer Tottenhamu, z którego do Wolves wypożyczony jest Bassong) na pewno nie odmówił sobie obejrzenia spotkania rywali z czuba tabeli i jeśli tylko pozostanie trenerem The Spurs, to w ważnych momentach dwa razy przemyśli wstawienie Bassonga do składu. Bo po co kusić los...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz