wtorek, 5 czerwca 2012

Skoro jest Euro, to dlaczego jest tak źle?

 Ulice wielkich miast niedługo zapełnią się tysiącami kibiców

Niedługo te puste ulice (na zdjęciu Kraków) zapełnią się kibicami z szesnastu krajów-uczestników Euro 2012. I nie tylko. Muszę przyznać, że przez wrodzoną nieufność nie byłem w stanie uwierzyć, że wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik i że sporo rzeczy będzie "tymczasowych", a jeszcze więcej okaże się w ogóle niegotowych do przyjęcia, obsługi, zajęcia się kibicami w zadowalający sposób.


Nie będę się tutaj rozwodził nad słynnym "chińskim" odcinkiem autostrady, bo o tym mówiła cała Polska. Chciałem się skupić na tym, co sam zauważyłem, a co bardzo zakłuło w oczy w kontekście tego, że Euro już za trzy dni.


Moje spostrzeżenia to wynik "wycieczki" po bilety na otwarte treningi trzech reprezentacji (Anglii, Holandii i Włoch) w Krakowie. Miałem niemal cały dzień, by przyjrzeć się dociągnięciom i niedociągnięciom związanym z największą imprezą sportową w historii naszego kraju. A więc nie przedłużając, oto lista rzeczy, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że zagraniczni kibice nieraz rozłożą bezradnie ręce, nie wiedząc co ze sobą zrobić.


Dworzec kolejowy w Zabrzu. Gdybyście byli z zagranicy i chcieli dowiedzieć się co nieco o tym, jak pociągiem dostać się na interesujący ich stadion czy do miejscowości, gdzie stacjonuje ich reprezentacja, na pewno na dworcu liczylibyście na tablicę z wielkim, rzucającym się w oczy napisem Euro 2012. I na pewno nie spodziewalibyście się czegoś takiego:




I - o zgrozo - podobnie wygląda to na pozostałych stacjach. No, przynajmniej w Gliwicach, Katowicach i Krakowie. Mając pięć minut do pociągu na pewno znajdzie się taką informację na czas. Już nie wspominając o tym, że rozkłady jazdy PKP są potwornie nieczytelne. A - i jeśli do czytania informacji w "języku angielskim" zasiadłby Anglik, to po kilku sekundach jego oczy miałyby rozmiar pięciozłotówek. Tyle tam błędów gramatycznych. 


Można znaleźć tam także wzmiankę o tym, że na stronie PKP jest informacja w językach uczestników, ale z zasięgiem sieci 3G na stacjach (wifi na wszystkich dworcach to chyba marzenie na odległą przyszłość) jest jak z yeti. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego.


No i jeszcze jedna zastanawiająca sprawa - wchodząc na stronę PKP owszem, mamy informację w wielu językach (skupiono się na najbardziej popularnych językach europejskich, które uzupełniono językami "polskich" uczestników Euro), ale niestety nie w Greckim. Jeżeli PKP tak strasznie musiało polecieć po kosztach przy oprawie graficznej informacji na dworcach (umówmy się, dyplomy za konkursy recytatorskie w szkole podstawowej miały ciekawszy layout), to mogło chociaż zapłacić tłumaczowi przysięgłemu języka greckiego. Naprawdę można co najmniej kilku takich w Polsce znaleźć, sam osobiście znam jednego.


Pal sześć informację, przez moment przeszło mi przez myśl, że gdybym był zdeterminowanym kibicem reprezentacji Grecji, Hiszpanii, czy jakiegokolwiek innego kraju-uczestnika, dałbym sobie jakimś cudem radę. Pasjonaci tak mają. No to wsiadam do pociągu i za dwadzieścia minut widzę stację w Katowicach. Z jednej strony na budynku należącym do kolei wisi dumnie brzmiąca grafika "Kolej na Euro 2012". Obracam się i z drugiej widzę to:




Peron trzeci na stacji w Katowicach. Czwarty wygląda o tyle lepiej, że nie jest rozkopany, jednak jedyne określenie, jakie ciśnie się na usta względem niego to "relikt przeszłości". Niestety, na Euro powstało pół dworca, a w sumie to nawet nie tyle. Z pięciu peronów odnowiono dwa, z czego jednego nie zadaszono, a jedyne miejsce gdzie można się tam schować przed deszczem przypomina ławkę rezerwowych. I to wyjątkowo krótką. A odnaleźć się na tym dworcu i trafić na odpowiedni peron to dokonanie graniczące z cudem. Oznakowanie na niebieskich tablicach jest częściowo poskreślane, strzałki wskazujące drogę na pożądany peron są średnio pomocne, a wszechobecne zakazy wchodzenia na poszczególne części dworca wcale sprawy nie ułatwiają.


Myślę sobie - dobrze, strasznie się czepiam, cieszmy się, że chociaż dwa perony prezentują jako taki poziom (ten zadaszony to - trzeba przyznać - jak na polskie warunki ekstraklasa). W dalszej drodze nic już tak mnie nie zajęło, może także dlatego, że ją przespałem.


Celem dnia było uzyskanie biletów na treningi. Albo chociaż na jeden z nich, bo spodziewałem się ogromnego zainteresowania. I nie myliłem się, bo kolejka po bilety ciągnęła się od Centrum Obsługi Ruchu Turystycznego, aż pod Wawel. Dla niezorientowanych powiem, że to na oko 200-250 metrów. Kawał kolejki. Zresztą po tym, jak bilety na trening Irlandii, która, umówmy się, nie jest w połowie tak medialna jak Anglicy, Włosi czy Holendrzy, rozeszły się w dwie i pół godziny, można było w ciemno obstawiać, że trzy treningi to co najmniej trzy razy większe zainteresowanie. 


Tak też obstawiali ludzie, którzy zjawili się przy CORT już około trzeciej nad ranem. I którzy w końcowym rozrachunku mogli pozostać z niczym. Dlaczego? O godzinie 8:00 w drzwiach Centrum stanął jakiś mężczyzna, zauważyło to kilka osób z tłumu i kolejka się posypała. Jeśli ktoś wyszedł na moment po coś do picia - miał pecha. Nagle zrobiło się tak tłoczno, że co niektórzy nie upadali na ziemię, mimo że nogi mieli w powietrzu. Mniej wytrwali, czy raczej mniej zdrowi mdleli




Policja zjawiła się (łaskawie) dziesięć minut przed rozpoczęciem rozdawania biletów. W liczbie jednego (lub dwóch, nie byłem w stanie do końca tego dostrzec) policjantów. Do którego po 20 minutach dołączył strażnik miejski.


Najciekawsze miało jednak nadejść. Okazało się, że barierki ustawiono do wejścia do Centrum, jednak bilety rozdawano w restauracji obok. Ci, którzy mieli szczęście i postanowili opuścić dziki tłum, ale nie poszli do domu, zostali posiadaczami upragnionych biletów. Muszę przyznać, że sam miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo podwójne zaproszenia na wszystkie trzy treningi (na głowę miały przypaść dwa bilety) trzeba odbierać w kategoriach cudu.




Nie czułem jednak wyrzutów sumienia, że zgarnąłem sześć wejściówek. Poczułem za to wstręt, autentyczny wstręt do ludzi, którzy kilka godzin po odebraniu DARMOWYCH biletów sprzedawali je na Allegro. Jak nie chcesz iść na ten trening, to do cholery siedź na dupie w domu, a nie zabieraj szansy komuś, kto marzy o tym, by na własne oczy zobaczyć Rooney'a, Robbena, van Persiego, Balotellego czy Buffona.


To całe zniesmaczenie jednak zagłuszyła w sobotę radość z posiadania biletów. Biletów, do których droga wiodła przez niedokończone dworce, a także pot i odór alkoholowy ludzi czekających godzinami na wejściówki.


Na pewno niedociągnięć - tych widocznych gołym okiem, jak i tych dostrzeganych przez lupę - jest masa i wcale nie napisałem o najważniejszych z nich. Jednak pokazuje to tylko, w jaki sposób niektóre nastawione na obsługę ludzi instytucje, których jest to zasranym obowiązkiem, mogą spieprzyć organizacyjnie imprezę, która w miejscach nastawionych na sprzedaż wygląda wzorowo (i tym samym taka zdaje się być). Muszę przyznać, że na przykład sklepiki dla kibiców w centrach handlowych przedstawiają się bardzo ładnie. Ekspozycja piłek z poprzednich mistrzostw, wielki but Adidasa i punkt, w którym można zakupić akcesoria reprezentacji. Bez wielkich szaleństw, a jednak każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie.


---


A, swoją drogą oznakowanie na dworcu w Katowicach wcale nie jest takim wielkim dramatem, jak to w Krakowie czy we Wrocławiu, które jednak będą obsługiwać ruch większej ilości kibiców niż katowicki.


---


I tak już zupełnie poza tematem - mała rada dla TVN24. Zabrońcie Kuźniarowi mówić o Euro (!), bo raz że facet się nie zna, dwa że w momencie, gdy cały kraj jest ogarnięty piłkarską gorączką deklaruje, że go to Euro średnio bawi i średnio obchodzi, a trzy, że jego wywiady są nudne jak flaki z olejem. Kwiatek z wczoraj:


- Ten szalik reprezentacji Portugalii zawsze wozi pan ze sobą czy wziął go pan dzisiaj, bo wiedział pan że pojawi się w telewizji?


Bez komentarza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz