poniedziałek, 18 czerwca 2012

Naród ekspertów i naiwniaków


Polscy kibice w FanZone Wrocław

Każde kolejne mistrzostwa udowadniają nam, Polakom (szczególnie tym, którzy nie pamiętają sukcesów lat 70. i 80.), jakimi jesteśmy naiwniakami. Po każdych powtarzałem sobie, że już nigdy nie podejdę do następnych z hurraoptymizmem, bo nie warto. Bo nie umiemy się spiąć na takie imprezy i basta. Możemy być wyżej w rankingu (przed World Cup 2006 na przykład byliśmy przed Kostaryką i Ekwadorem), ale zawsze będziemy niżej pod względem przygotowania. Nie mamy fachowców, którzy potrafiliby sezon, dla jednych niebywale wyczerpujący, dla innych pełen rozczarować, przekuć w dobrą dyspozycję w kilku spotkaniach. Myślę, że do narodowego zadowolenia w tym roku wystarczyłyby cztery.


Bawią mnie usprawiedliwienia dla (podobno, według mnie poniżej swojego średniego poziomu spisał się tylko Piszczek) słabszej formy tercetu z Borussii Dortmund tym, że grali w spotkaniu o Puchar Niemiec, które odbyło się bardzo późno, tuż przed Euro. Odezwa do wszystkich, którzy taki sąd wygłaszają: spójrzcie sobie na terminarz gier Andresa Iniesty. 25. maja grał w finale Pucharu Hiszpanii. 90 minut. I co? Na Euro zawodzi? Komuś nie podoba się jego gra?


I nie przyjmuję do wiadomości odpowiedzi, że Iniesta to piłkarsko inny poziom. Bo wszyscy, jak jeden mąż, Lewandowskiego umieszczaliście w Manchesterze United, a Piszczka w Realu. Jeśli nie są gotowi do tego, by po sezonie klubowym zagrać w czterech spotkaniach na najwyższym światowym poziomie, to analogicznie te kluby ich zjedzą. Bo w takiej Premier League najlepsi zawodnicy w klubach grających w pucharach zaliczają około 60 spotkań. 


Swoją drogą dziwi mnie też wynik ankiety na Onecie, na którą trafiłem kilka chwil temu. 




Lewandowski na 4. miejscu? Zawiódł bardziej niż Boenisch!? Niż Piszczek!? To ja chyba inne mistrzostwa oglądałem. Bo jak dla mnie, to boki obrony były - poza środkiem pomocy oczywiście - naszym największym mankamentem. Zabawy z piłką Boenischa, który dryblerem na miarę Cristiano Ronaldo niestety nie jest, zazwyczaj kończyły się groźnym przechwytem. Z Piszczka natomiast i Arshavin i Pilar robili wiatrak. Gdyby zamiast nich naprzeciw Łukasza znalazł się sympatyczny Prejuce Nakoulma, z pewnością nie raz zawołałby do zawodnik Borussii: - Gdzie lecisz!


Ogólnie rzecz biorąc, już byliśmy i pewnie będziemy jeszcze przez długi czas świadkami znamiennego zjawiska. Wszyscy znawcy (na czele z przed- i pomeczowymi gośćmi w TVP, a także aktorami, pogodynkami i kucharzami, którzy mają znaną twarz, a na piłce znają się na tyle, żeby wiedzieć kto to Messi, Ronaldo, Lewandowski i, ostatnio, Tytoń) zaczną wymieniać przyczyny porażki. Jeśli do tej pory pół populacji kraju przed meczami nazywało się Smuda, o tyle teraz będziemy mieli wysyp piłkarskich krytyków, zastępy tysięcy Tomaszewskich twierdzących, że oni poustawialiby to lepiej i że od początku ten team był skazany na porażkę. Już w trakcie meczu we wrocławskiej Strefie Kibica dało się słyszeć głosy ludzi, którzy przed meczem byli gotowi postawić wszystkie pieniądze na Polskę, że ta reprezentacja jest - i zawsze była - do niczego.


No i oczywiście już zaczynają się spekulacje, kto byłby dobrym następcą Smudy. Na pewno najbardziej niesprzyjającą okolicznością jest fakt wyborów w PZPNie jesienią tego roku, po pierwszych spotkaniach eliminacji mistrzostw świata. Albo stara ekipa wybierze nowej trenera, którego nie będzie można zwolnić, albo wszystko w tej reprezentacji będzie tymczasowe. Choć w sumie... Czy takie nie jest od kilkunastu lat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz